piątek, 19 czerwca 2015

Ruszać czas!


Króciótko: dziś wyruszamy w podróż. Jeśli o mnie chodzi, to będzie podróż mojego życia do wymarzonej Skandynawii. Norweskie fiordy czekają na odkrycie i obfotografowanie. Czuję się, jakbym wyruszała do Śródziemia. Mam wielkie oczekiwania i wielkie obawy, ale w bagażu najwięcej miejsca zajmuje optymizm! Będę starała się prowadzić dziennik podróży. Może na bieżąco będę wrzucać coś na fb. Jeśli nie, to po powrocie obiecuję Wam obszerną relację. Trzymajcie kciuki za naszą szczęśliwą podróż! Wracamy na początku lipca i postaram odezwać się jak najszybciej. Do zobaczenia!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Koła roweru kręcą się

Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma górami, na największym zadupiu, jakie możecie sobie wyobrazić, mieszkała mała dziewczynka. Jej rodzice nie mieli samochodu, a w zasadzie był czas, że mieli, ale niezbyt długo. Dlatego dziewczynka, jak i wszyscy członkowie jej rodziny wszędzie przemieszczała się rowerami. Pierwszy rower dziewczynka miała w wieku 7 lat i do dziś pamięta, jak podczas dziewiczej przejażdżki wpadła w krzaki za bramą. Potem były inne składaki, czy damki, w porywach pożyczony od siostry "góral". Gdziekolwiek chciała się dostać - do szkoły, kościoła, na przystanek autobusowy, jechała bicyklem 4 km w jedną i 4 w drugą stronę. Czy śnieg, czy wiatr, czy inna zawierucha, ona z uporem maniaka kręciła kolejne kilometry, ze zliczeniem których dziś nawet Endomondo miałoby problem. Dzięki temu zachowywała nienaganną sylwetkę i świetną kondycję. Aż przyszedł czas przeprowadzki do wielkiego miasta. Rower zastąpiła tramwajem, zdrowe, wiejskie jedzenie - fastfoodami. No i dupa urosła do niemożebnych rozmiarów. Potem wróciła do mniejszego miasta, ale na rower już nie wsiadała, bo po co, skoro jest samochód. Mała dziewczynka dorosła i w pewnym momencie stwierdziła, że czasu to raczej nie zatrzyma i musi coś robić, jeśli nie dla figury, to dla zdrowia. Wtedy przypomniała sobie upojne chwile, kiedy pędziła polnymi drogami, a wiatr rozwiewał jej włosy. Pewnego razu rodzina zapytała się, co chce dostać na wyznaczające kres pewnej epoki urodziny, powiedziała, że rower. Zmobilizowani najbliżsi złożyli się i mimo przeszkód, dziewczyna kupiła wreszcie wymarzony bicykl. Ma aluminiową ramę, koszyk, przerzutki i dynamo w piaście (cokolwiek to znaczy). Dawno temu dziewczynka oglądała miniserial produkcji francuskiej, Błękitny rower. Jej maszyna nie mogła być w innym kolorze. I znów panienka (no teraz to już przesadziłam!) kręci kilometry i czuje wiatr we włosach. Za sobą ma też pierwsze muchy w zębach. I czuje się lepiej i lepiej wygląda. Z tej bajki morał taki mamy - by być szczęśliwszym, na rower wsiadamy!









piątek, 12 czerwca 2015

Kartki na różne okazje

W ten piękny, piątkowy wieczór chciałam Wam pokazać kartki, które robiłam na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy z okazji takich, jak urodziny, czy imieniny. Jakoś tak się dzieje, że akurat ten rodzaj mojej działalności traktuję bardzo po macoszemu, jeśli chodzi o wrzucanie na bloga. Ciągle mam wrażenie, że te kartki są takie... no nie wiem, niedoskonałe, banalne... Chociaż z drugiej strony wkładam w nie zawsze mnóstwo pracy i serca. Najpierw projekt, potem dobór materiałów, wycinanie, klejenie... Dzięki Mamie i Siostrze już nie muszę się martwić o papiery, wykrojniki, czy dodatki i wiem, że dzięki nim moje prace są dużo lepsze, niż na początku. Ale mimo to podchodzę do nich bardzo krytycznie. W każdym razie cały czas się doskonalę, pracuję nad starannością wykonania, nad doborem kolorów. Wychodzi coraz lepiej. Mam nadzieję, że podobają się Wam i przede wszystkim osobom, które je dostają. W końcu razem z taką własnoręcznie zrobioną karteczką ofiaruję im część siebie... Dość gadania, czas na oglądanie. Tylko jeszcze na koniec życzę Wam udanego weekendu!










poniedziałek, 8 czerwca 2015

Serce na dłoni

Witam Was po długim i jakże udanym weekendzie! Jako, że udany, był także niezwykle intensywny, ale ja jestem tym bardziej szczęśliwa, im więcej mam zajęć. Dla mnie było idealnie! Dziś jednak troszkę jestem zmęczona, więc będzie krótko.
Niedawno jedna z moich "wirtualnych", choć nie blogowych znajomych obchodziła urodziny. Pisałam już o niej wielokrotnie, to Ilona, z którą poznałyśmy się dzięki naszej wymiance "od serca". Jakoś tak się zakumplowałyśmy i raz po raz do siebie piszemy maile, wysyłamy kartki na święta. Na urodziny postanowiłam jej sprezentować kilka drobiazgów. Oprócz tych kupionych w sklepach, oczywiście dorzuciłam też coś zupełnie od siebie. Jako, że Ilona jest niekwestionowaną fanką serduszkowych zawieszek, postawiłam właśnie na nie. Tym razem powstały dwie bliźniacze, w uwielbianym przez Jubilatkę kolorze fioletowym. Do serc dołączyłam frędzle, żeby coś się tam działo. 






A że urodziny nie mogą się obyć bez kartki z życzeniami, ją także zrobiłam. Niestety paczka nie dotarła w całości. Choć była oklejona jak choinka nalepkami "uwaga, szkło!" i nadana podobno z dbałością o to, by jej nie rzucać, to jedna część prezentu się zbiła. No cóż, mam nauczkę na przyszłość... Na szczęście Ilona i tak była zadowolona, z czego i ja się ogromnie cieszę! Mimo, że już trochę czasu od urodzin minęło, kochana Ilonko, raz jeszcze: Sto lat! 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Adam Ulvson i wyniki candy

Mówiłam Wam, że uwielbiam skandynawski desing? Heh, no cóż... Oczywiście, że mówiłam! A lubię go także w przypadku zabawek. Od dawna marzyłam o tym, by uszyć dla Łucji liska/wilczka. Padło na wilka, bo wszędzie tylko dzieci wilkami straszą, a to przecież takie piękne zwierzęta. Już jakiś czas temu napisałam nawet dla Młodej bajkę o dobrym wilku, ale jakoś nie zebrało mi się do zilustrowania. No a bajka dla dzieci bez obrazków...? W każdym razie doszłam do wniosku, że Dzień Dziecka to najlepsza okazja do tego, by dać Łucji wilczka. 



Powstał on z koszuli w jaskółki zakupionej w sh i kawałków cieniutkiego filcu. Wzięłam zabawkę dziś ze sobą, kiedy szłam odebrać Młodą ze żłobka. Wilk poszedł z nami na plac zabaw. Pytam Lucka, jak też chciałaby dać mu na imię, a ona zastanawiała się chwilę, po czym bardzo zdecydowanie powiedziała, że Adam. A że jest to z założenia zwierzę ze Skandynawii, to musiał zyskać odpowiednie nazwisko - Ulvson (ulv, czyli wilk i son, czyli syn - syn wilka). A jakby ktoś wolał, to po prostu Adam Wilczyński. Oprócz niego Łucja dostała też kilka innych prezencików (coś ostatnio przebąkiwałam o zaprzestaniu rozpieszczania...). Wśród nich najbardziej konkretnym był piasek sensoryczny, tudzież kinetyczny. 2,5 kg w zupełności wystarcza do fantastycznej zabawy, o której więcej możecie dowiedzieć się TUTAJ. Zamiast piaskownicy - pudełko z marketu z pokrywką. Polecam! Łucja była dziś zachwycona! 


A teraz prezenty dla Was.


Niniejszym oświadczam, że do zabawy zgłosiło się 38 osób, a wśród nich Szczęściarami okazały się:

raeszka (zielony album)

oraz 

Anita M. (fioletowy album)


Serdecznie gratuluję i proszę o dane do wysyłki!