sobota, 31 maja 2014

Kartki dla Mam


Witam Was cieplutko i wesoło! Miałam zamieścić ten post już w poniedziałek, ale miałam taki natłok pracy w związku z jutrzejszym dniem dziecka, że po prostu się nie wyrobiłam. A pokazać Wam chciałam kartki zrobione dla naszych Mam, w sensie Mamy Grażyny i Mamy Jadzi.



Starałam się, żeby obie miały podobny wzór, ale bardzo nie lubię robić takich samych rzeczy, więc dałam inne kolory i materiały. A i nasze Mamy Kochane różnią się bardzo od siebie. Dobrze, bo od każdej możemy się nauczyć czegoś innego i naprawdę się z nimi nie nudzimy. Kochamy Was, nasze wspaniałe Mamy!


wtorek, 27 maja 2014

Losowanie



Tadam! Tadam!
Oto nadszedł dzień wyników mojego majowego candy! W zabawie wzięło udział aż 88 osób! Bardzo serdecznie Wam wszystkim dziękuję! To szalenie miłe i budujące. Gwoli formalności napiszę tylko, że 3 komentarze nie były zgłoszeniem (nie było woli wzięcia udziału w konkursie, w sensie), a 4 osoby nie spełniły wymagania w postaci zamieszczenia podlinkowanego banerka na swoim blogu. Tak, tak, odwiedziłam wszystkich, którzy zgłosili się do zabawy. Trochę mi to czasu zajęło i nerwów, bo się w trakcie tego przedsięwzięcia wieszał komputer, ale dałam radę. Muszę przyznać, że takie konkursy są wspaniałą okazją do poznania nowych blogowiczów i blogerek oraz ogromnej ilości inspirujących miejsc w wirtualnym świecie. Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję!

A oto już przebieg losowania: maszyna losująca jest pusta. Nastąpiło zwolnienie blokady.


Zaczynamy losowanie!



Zwyciężczynią zostaje:
Trojanda 


Z tego wszystkiego postanowiłam też wylosować nagrodę pocieszenia. Ja, a w sumie to Łucja, której losowanie się spodobało niezmiernie. Oto więc lawendowe serduszko-zawieszka powędruje do:

Sylwia Bijoux



Proszę o kontakt mailowy i podanie danych adresowych. Paczuszki powędrują do Szczęśliwców pod koniec tygodnia! 

środa, 21 maja 2014

Myszka Miki gra w guziki...

...a kaczorek szyje (podobno) worek, jak mówi dziecięca rymowanka. A ja niczym ten kaczorek właśnie uszyłam nie worek, lecz myszkę. Jest to maskotka rekordowa. A rekord jest nie byle jaki! Otóż przy tworzeniu tej niewinnej zgoła isotki padło więcej niecenzuralnych słów, niż przy wszystkich pozostałych razem wziętych. Zaczęło się jak zazwyczaj - "A umiałabyś uszyć Myszkę Miki? Bo wiesz, jak nie, to trudno...". A w mojej głowie się zakotłowało. "Co? Ja nie potrafię? Nie może być!". No i zgodziłam się, na swoją i Męża mego zgubę (szczęściem szyję, kiedy Łucja już śpi). Wykrój znalazłam dość szybko na bogatej w zasoby rosyjskiej stronie prettytoys.ru. Od razu zauważyłam, że nie będzie to łatwy projekt. Ale skoro podjęłam się zadania, to musiałam je wykonać. W miniony piątek siedziałam do drugiej w nocy i próbowałam dopasować do siebie elementy buźki. Wytrwale, choć pod przymusem i z pomocą wielu gróźb słownych, siedział ze mną Michał. Spasował przed północą. Ja wytrwale wrzucałam w translator opisy i dowiedziałam się w końcu, że po prostu to błąd w formie. Następnego dnia znowu usiadłam do pracy. Doprowadzona do skrajnej rozpaczy postanowiłam kroić na żywca. Tylko "twarz", bo resztę wykorzystałam z wadliwego wzoru. Potem okazało się, że mysz wyglądała, jakby zbyt długo przesiadywała w McDonald's (choć ja tam osobiście od czasu do czasu lubię przegryźć jakiegoś kurczakburgera). Niedzielę spędziłam więc na poprawkach, odsysaniu tłuszczu i zakrywaniu blizn. Pomimo tego, że w trakcie realizacji miałam wiele chwil zwątpienia, a nawet przeszło mi przez myśl porzucenie zadania, to po kilku głębokich oddechach (i drinkach), siadałam znów do pracy. Jeszcze wczoraj o dziesiątej w nocy włączałam maszynę, żeby uszyć i wymienić uszy, bo poprzednie były zbyt małe i oklapnięte.




Efektem jest całkiem fajna Myszka Miki, choć kolega w pracy stwierdził, że wygląda, jakby jej ktoś sztachetą przyłorzył w głowę. Komentarz mojego szwagra nie nadaje się do publikacji... Ja jednak, wiedząc ile pracy włożyłam w nadanie temu początkowemu niewypałowi znośnego kształtu, jestem zadowolona. Powiedzmy, że jestem. Po prostu cieszę się, że to już za mną. Nabawiłam się też urazu do disnejowskiej myszy. Podejmę się uszycia podobnej tylko na prośbę Łucji, jeśli kiedyś będzie chciała. Nikt więcej nie będzie mnie w stanie przekonać!
Tymczasem żegnam się z Wami. Pewnie następnym razem spotkamy się z okazji ogłoszenia wyników mojego candy. Chętnych zapraszam jeszcze do zgłoszeń! (link w pasku bocznym)
 

sobota, 17 maja 2014

Sentymentalnie o deseczce


Jak ten czas szybko leci! Połowa maja już za nami! Nie mam pojęcia kiedy i jak to się stało, że Łucja już tak dorosła. W końcu ma prawie 1,5 roczku! Już tak dużo rozumie i tak wiele potrafi nam przekazać mimo tego, że nie mówi. No dobrze, oczywiście cały czas świergocze coś po swojemu. Boję się, że jak już zacznie tak normalnie, to będzie z niej prawdziwa gaduła. Patrzę sobie teraz na nią, ucinającą popołudniową drzemkę… 10 kilo skondensowanej, czystej miłości! Tak, tylko 10 kilo… Taki to nasz mały, kruchy wróbelek… Ale miało być o rękodziele przecież! Dziś  o deseczce dla bardzo wyjątkowej osoby. To moja przyjaciółka jeszcze ze studenckich czasów. We czwórkę mieszkaliśmy razem przez trzy lata. Z powodu dzielącej nas odległości widujemy się bardzo rzadko, ale uwielbiam te spotkania, tym bardziej, że teraz przyjaźnią się też nasze dzieci. Może będzie z tego jakaś pierwsza dziecięca miłość? Janek ma ponad 3 latka. Ostatnio tak pięknie opiekował się Łucją, przytulał ją i dawał buziaczki… Ale znów odbiegam od tematu. Zbierałam się i zbierałam, żeby zrobić dla Marity coś wyjątkowego. Padło na deseczkę z babeczkami i humorystycznym napisem. Nie wszystkim odważyłabym się dać coś takiego, ale na szczęście mamy podobne poczucie humoru.

Fot. Łukasz K.

Fot. Łukasz K.

W pośpiechu oczywiście zapomniałam zrobić zdjęć, więc dysponuję tylko zrobionymi przez Łukasza telefonem. Wszystko jednak widać, wydaje mi się, że nawet to, że kontury babeczek i napis poprawiłam bezbarwną konturówką 3D.
A swoją drogą, to napis „lepiej całuję niż gotuję” zupełnie nie potwierdza rzeczywistości. No dobra, może nie wiem, jak Marita całuje, ale gotuje wprost rewelacyjnie! Udowodniła to chociażby ostatnim obiadem, po którym brzuch mi pękał! Robi najlepszą na świecie mizerię (aż mi ślinka pociekła na klawiaturę!). No i nauczyła mnie przyrządzać spaghetti. Zaraz, zaraz, kiedy to było… Jakieś 8-9 lat temu! Matko, toż to prawie cała dekada!
Ale się Wam tu dzisiaj rozpisałam! Ale tak jakoś mnie na sentymenty naszło. Bo w gruncie rzeczy, co by się nie działo i jak bywało ciężko, to ogromnym szczęściem jest mieć wokół siebie kochającą rodzinę i wspaniałych przyjaciół.
Dużo słoneczka Wam życzę i do zobaczenia wkrótce!

P.S. A może ktoś złapie licznik? Tak bliziutko do okrągłych 70 000! Będzie drobna niespodzianka :D

poniedziałek, 12 maja 2014

Kolejna świnia w zagrodzie


Do wesołej gromadki dołączyła jeszcze przed świętami. Trafiła w rączki cudownego małego chłopca. Jest to jednak chłopiec bardzo lojalny i nie zdradził ukochanego misia na rzecz Peppy, choć miłość wyznał jej po 5 minutach. A w moim serduszku zapanowała radość, bo po takich reakcjach dzieci czuję, że to, co robię ma sens!


Ta maskotka zyskała oryginalne pudełko. Kartonik po jakiejś zabawce okleiłam papierem do prezentów i dodałam kilka elementów ze świnką. Całość owinęłam folią spożywczą. Wyglądało to całkiem profesjonalnie :D A jaki miałam przy tym ubaw!
Dziękuję Wam za liczne zapisy na moje candy. Zapraszam tych, co jeszcze nie stoją w ogonku. Im nas więcej, tym weselej!

wtorek, 6 maja 2014

Blogowa absencja i pizza

Chyba mam całkiem niezły rezultat w moim postanowieniu noworocznym odnośnie prowadzenia bloga. Udało mi się wytrwać jakieś trzy miesiące. Ostatnio jednak bardzo zaniedbałam mój internetowy kącik rozmaitości. W naszym domu zapanowaly choróbska różnej maści. Standardowo - najpierw Łucja, potem ja. A jak się od niej zarażę, to gorączka 40 stopni i dwa dni bycia nieprzytomną gotowe. A teraz wraca atopowe zapalenie skóry i wygląda to tak, jakbyśmy dzieciaka papierosami przypalali. Wiem, że wiele z Was boryka się z podobnymi problemami, więc nie czuję się osamotniona i czuję, że na pewno sobie ze wszystkim poradzimy. Najważniejsze, że Łucja cały czas jest takim kochanym i roześmianym dzieckiem! Nawet się trochę uspokoiła i już nie psoci tak, jak jeszcze miesiąc temu. Aniołkiem - bądźmy szczerzy - raczej nigdy nie będzie, ale przynajmniej udaje, że się słucha rodziców. To tyle w kwestiach stricte osobistych.
Co do rękodzieła, to ostatnio też miałam mały przestój, ale mam i zapasy, a w głowie kilka nowych pomysłów do realizacji. Tym razem chciałam Wam pokazać przepiśnik, który zrobiłam dla mojej Szwagierki jako dodatek do prezentu na 30-te urodziny. Kolory podyktowane są wyglądem jej kuchni.




Kiedyś, przy okazji jakiejś imprezy spytałam, skąd bierze przepisy na te wszystki pyszne rzeczy, a ona na to, że ma zeszyt i przepisuje albo wkleja wycinki z gazet. Od razu wiedziałam, że zrobię dla niej przepiśmik. Nie jest tak wspaniały, jak te, które oglądałam w necie, ale cóż, nie można mieć aż tak rozległych talentów. A skoro jesteśmy przy przepisach, to chciałam się Wam jeszcze pochwalić megaśną pizzą, którą robię od niedawna.


Bałam się strasznie zrobić to danie, w sensie ciasto, bo wiecie, jak mam z ciastami. Ale skorzystałam w TEGO przepisu (x2) i... wyszło jak w pizzerii. Brakuje mi tylko pieca opalanego drewnem. Ciągle pracuję nad stroną estetyzno-wizualną, dajcie mi trochę czasu, a dojdę do perfekcji. Dodatki, to czywiście,co kto lubi, u nas to ser (duuużo sera), szynka, kukurydza, pieczarki, papryka (w innej wersji: ser, pieczarki, groszek, tuńczyk). Sekretem chyba jest sos pomidorowy zrobiony z koncentratu pomidorowego zagotowanego z odrobiną wody i przyprawami - solą, pieprzem i mieszanką ziół. Mmmmm, aż sobie znowu narobiłam ochoty na pizzę... Polecam Wam ten przepis gorąco! My już raczej nie będziemy zamawiać pizzy, bo zanim nam przywiozą, to zrobię ją sama! Pozdrawiam ciepluteńko i do zobaczenia wkrótce!