piątek, 31 sierpnia 2012

Prezenciochy


Dziś pochwalę się Wam prezentami, które dostałam w ostatnim czasie.
Pierwszy przyszedł pewnego ranka pocztą. Spodziewałam się go, choć nie tak z samego rana. Wyskoczyłam więc do listonosza w piżamie i chyba go troszkę przestraszyłam swoim wyglądem, bo minę miał na wpół przerażoną, na wpół rozbawioną. Ale przecież nie będę się stroić dla listonosza…
Tymczasem w paczuszce od Ani zMój dom – moja przystań przyszły takie oto cudeńka:


Wśród tych wszystkich rzeczy znalazły się dwie zawieszki z konikami (ten motyw mnie urzekł i zachwycił), woreczek pięknie pachnący goździkami, dwie pary cudnych kolczyków, notesik, serwetki, na które już mam pomysły, gipsowe aniołki, kadzidełka, naklejki-zakładki ze słodkim kociakiem, lniany sznureczek i karteczka, którą Ania zrobiła specjalnie dla mnie. Generalnie dostałam całą masę fantastycznych rzeczy, za które Ci, Aniu, z całego serducha dziękuję. To genialne uczucie być tak wspaniale obdarowanym.
A oto, jak wykorzystałam zawieszki:






 Czerwony konik znalazł miejsce w kuchni na zasłonce. Myślę, że tu pasuje najbardziej, choć koncepcji było wiele. Konik transferowany natomiast zadomowił się w sypialni, którą powoli przygotowujemy na przyjście Łucji. Na razie zawieszka jest na drzwiach od szafki, ale z czasem pewnie znajdzie się przy łóżeczku Małej. Woreczek z goździkami zostanie w kuchni i będzie zdobił przygotowywaną przeze mnie półeczkę razem z następnym prezenciochem, tym razem od mojej Siostry. Nie widziałyśmy się szmat czasu, jest to zaległy prezent urodzinowy, którego już nie mogłam się doczekać. Na dodatek wszystko ślicznie opakowane. Ja też zrobiłam coś dla niej i ładnie zapakowałam, ale niestety nie zrobiłam fotek… Faktem jest jednak, że zupełnie niezależnie od siebie skorzystałyśmy z podobnych motywów – był szary papier, na to siatka, rafia, motylki do ozdoby… Eh, ale zobaczcie już, co było w pudełku:



Półeczką w pełnej okazałości pochwalę się Wam dopiero w następnym tygodniu, bo nawet jeśli zrobię ją jutro, to nie ma mi jej kto zawiesić, bo wczoraj zostałam słomianą wdową – mój Mąż wojażuje po Szwecji przez najbliższe kilka dni. I tak mi pusto w domu i tęskno do niego, hormony mi na dodatek szaleją i najchętniej bym cały czas ryczała jak bóbr… Dobrze, że mam jego cząstkę pod seruszkiem… Całkiem sporą cząstkę, bo waży już dobry kilogram :D

Ściskam Was wszystkie serdecznie, chociaż wirtualnie i życzę miłego weekendu, ostatniego podczas tych wakacji.

piątek, 24 sierpnia 2012

A różne takie



I znowu w łeb wzięły moje plany, żeby posty zamieszczać systematycznie. Albo plecy bolą, albo w ogóle samopoczucie siada, albo wciąga mnie jakaś książka. A ostatnio, jak już wciąga, to na amen. Lubuję się teraz w szwedzkich kryminałach – wiem, nie jestem zbyt oryginalna, ale cóż… Próbuję nawet zgłębić tajniki języka szwedzkiego, online oczywiście. I nawet bym przełknęła gramatykę, bo w końcu to kilka zasad, które trzeba zapamiętać, ale wymowa mnie po prostu załamuje. Ten dziwaczny akcent, sylabizowanie, wymawianie liter w różny sposób w zależności od „sąsiedztwa”… Eh, może kiedyś mi się uda. Może spełni się marzenie o wyjeździe do Sztokholmu i w dzikie ostępy Skandynawii, gdzie w najbliższym czasie jedzie mój Ukochany. 

Ale wracam do tematu :D Jako, że już niedługo nasza Fretka zejdzie trochę na dalszy plan (choć zamierzamy angażować ją w wychowanie Łucji), to postanowiłam coś zrobić dla niej.


 I tak oto nową szatę zyskał koszyk naszego psiaka i teraz bardziej pasuje do przedpokoju. Załatałam też jej kocyk, który kiedyś pogryzła próbując dostać się do zawiniętej w nim kości. No i zrobiłam też tabliczkę z jej imieniem. Literki malowałam bez szablonu, tzn. nie do końca. Najpierw stworzyłam wzór na zwykłej kartce, potem naniosłam go za pomocą kalki na deseczkę, pomalowałam dodając cienie. I nawet jestem zadowolona. Samą tabliczkę oczywiście wyciął i nawiercił mój nieoceniony Mąż (poczekajcie, aż Wam się pochwalę wyciętymi przez niego kurką i aniołkiem). Sama raczej nie dałabym rady, bo narzędzia elektryczne cosik mnie nie lubią…

Teraz pokarzę Wam kilka obiecanych ostatnim razem dekupażowych słoików. No dobrze, żeby niektórych dekupażystów-faszystów nie obrażać, słoiki ozdobiłam metodą serwetkową, a nie klasycznym decoupage, w którym używa się papieru, a nie serwetek :D



 Zaznaczyć muszę, że kwiatek na dekielku jest namalowany, a nie naklejony. Taka ze mnie chwalipięta...




Następnym razem będzie kilka butelek.

A na koniec zapchajdziura. W sensie takim, że nie będę pisać osobnego posta tylko o kolczykach :)


Zrobiłam je jakoś tak w przypływie natchnienia. Dwie pary już trafiły do nowej właścicielki. Do niej też trafiła jedna z moich butelek. Od niej też dostałam wczoraj śliczną paczuszkę, ale jeszcze nie obfociłam, więc będzie o tym wszystkim następnym razem osobny wpis.

A dziś żegnam się już z Wami i życzę udanego weekendu!

środa, 8 sierpnia 2012

O tym, co z nudów można robić...


Zacznę od tego, że bardzo Wam wszystkim dziękuję za gratulacje pod ostatnim postem. Strasznie się też cieszę, że tak Wam się spodobało imię Łucja, które wybraliśmy dla naszej córeczki. Oswoiliśmy się już  myślą o dziewczynce, tzn. ja to tam wiedziałam, że będzie dziewuszka i wyobrażam sobie teraz, jak to będziemy razem szyły ubranka dla lalek i piekły ciasteczka. No a Mąż już sobie nie wyobraża, że mógłby być chłopiec :D To tyle w temacie Dzidziolka. 

Ostatnimi czasy zebrało mi się na przeróbki. Choć raczej powinnam powiedzieć, ze imam się wszelkich zajęć, co by zapełnić jakoś czas w przerwach między mdłościami i najróżniejszymi bólami. Niedawno wybrałam się na kilka dni do Wujka na wieś i tam dorwałam się do trzech krzeseł. Nie zrobiłam oczywiście zdjęć „przed”, ale możecie sobie wyobrazić, że te peerelowskie mebelki nie wyglądały zbyt dostojnie. Malowałam je metodą suchego pędzla. Chciałam dodać jeszcze przecierki i jakąś grafikę, ale Teściowa powiedziała, że nie, więc co ja się będę się z Teściową kłócić. No i siedziska też ma ona zmienić. Ale to akurat dobrze, bo ja nie miałabym pojęcia, jak się do tego zabrać. 



Następną robotę przywiozłam sobie ostatnio od Cioci Ireny. Urządza ona dom na wsi, kupiła nowe mebelki i poczyniła inne takie, swoją drogą bardzo udane prace. No i okazało się, że drewniane świeczniki przestały pasować. A że większość dodatków jest barwy starego złota (łącznie z pięknym lustrem wiszącym nad komodą), to Ciocia poprosiła mnie o przemalowanie świeczników właśnie na ten kolor. Wyszło całkiem nieźle. Jako podkładu użyłam czarnej farby akrylowej. Potem gąbeczką wtarłam dwie warstwy złotej. Tak świeczniki wyglądały przed:


… a tak po malowaniu:



A teraz staroć. W sensie zaległości. Około dwa tygodnie po tym, jak dowiedziałam się o ciąży przeczytałam u Luny na blogu, że poszukuje guzików w różnych kształtach, także takich z modeliny. Leżałam wtedy w łóżku i w przypływie dobrego samopoczucia, ale nie wychodząc z bezpiecznych pieleszy, ulepiłam kilka stworków.





Nie są one najwyższych lotów, czy przecudnej urody, nie zachwycają kolorami (modelina jest najzwyklejsza), ale są. Po wielu uciążliwych tygodniach wygotowałam je i wysłałam. Spodobały się Lunie i mam nadzieję, że kiedyś je wykorzysta. 

No, to chyba na dzisiaj tyle. Następnym razem zacznę Wam pokazywać słoiki i butelki, których w ostatnich tygodniach trochę nabroiłam. A na razie cieszę się pogodą, wreszcie troszkę jesienną :D

Pozdrawiamy cieplutko!

czwartek, 2 sierpnia 2012

Chwalę się :D


Po zdjęciu już chyba wiecie, co chcę Wam dziś oznajmić :D Tak, tak, w moim brzuchu rośnie mała Łucja. Wczoraj widzieliśmy ją na USG.. Mój Mąż po raz pierwszy i bardzo się wzruszył. Jak to facet, bardziej liczył na syna, ale z córką przecież też może piłkę kopać, tym bardziej, że mamy w Kaliszu świetną drużynę młodziczek. i wcale nie czuje się zawiedzny. Szczerze mówiąc, to oboje jesteśmy strasznie dumni i już się nie możemy doczekać listopada. Tylko jak on ogarnie te różowe ciuszki... No nic, idę się szykować, bo zaraz wyruszamy na rocznicową kolację (już 4 lata minęły od naszego ślubu).

Trzymajcie się Dziewuszki i miłego weekendu!

P.S. A te śliczne różowe buciczki dostałam już kilka tygodni temu od przyjaciółki. Kasia mi powiedziała, że ona jest przekonana, że będzie dziewczynka. No i się nie pomyliła :)